Wrocław to rozbiegane miasto. I dzięki temu w moich oczach jeszcze bardziej atrakcyjne! Wielu jest takich, którzy chcą zwiedzać je biegiem, chociażby podczas słynnego czerwcowego Półmaratonu Nocnego czy wrześniowego Maratonu Wrocławskiego. Na żadną z imprez biegowych o większym rozmachu nie udało mi się jeszcze tu dotrzeć, ale na szczęście stanęłam na starcie kameralnego i wyjątkowego (chociażby pod względem dystansu) biegu. Co więcej, ukończyłam go w dobrej kondycji fizycznej.
Mimo że mam na swoim koncie dwa maratony, był to mój pierwszy bieg na dystansie 30 km. Zgodnie z założeniami organizatorów, Wrocławską Trzydziestkę potraktowałam jako sprawdzian formy przed maratonem jesiennym. Każdy biegacz wie, że taki sprawdzian wymaga włączenia w odpowiednim momencie zegarka, tudzież aplikacji w telefonie, żeby zachwyt nad słońcem i zielenią dookoła nie wpłynął znacząco na spowolnienie tempa 🙂 Moja aplikacja od 20. kilometra zamilkła, więc do końca już biegłam „w ciemno”. Swoją drogą godzina biegu bez zegarka to też niezły sprawdzian wytrzymałości własnej psychiki!
Bieg rozgrywał się na ścieżce biegowej „Między Mostami”, którą już zanotowałam w pamięci jako tą, na którą warto wrócić. Co prawda nie będzie to już prawdopodobnie 6 pętli o długości 5 000 m (obawiam się, że sama ze sobą mogę tyle nie wytrzymać 😉 ), niemniej do pozytywnych wspomnień warto będzie wrócić choć na chwilę, choć na dyszkę. A kto wie, może zawitam tam jeszcze na grupowej trzydziestce.
Każde 5000 m to suma drogi szutrowej i kostki brukowej w proporcji niemal 50/50. Już po pierwszej pętli rozłożyłam sobie ją na czynniki pierwsze: 2500 m, które niosą mnie po naturalnym podłożu pośród drzew i kolejne 2500 m, gdzie podłoże było mniej przyjemne, za to trasa bardziej słoneczna i prowadząca ku końcowi poszczególnego etapu. W ten sposób małymi kroczkami poprzez 12 krótkich odcinków dobiegłam do mety bez zbędnego umartwiania się, że tyle drogi jeszcze przede mną. Pokierowałam swoim umysłem w sposób, dzięki któremu trasa minęła mi stosunkowo szybko. Może nie jak Pendolino, bo do odczuwania rozkoszy z powodu posuwania się naprzód nieco zabrakło, ale było całkiem jak w InterCity – z punktu A do punktu B w dość komfortowych warunkach.
Może nie była to pogoda idealna na długie wybieganie (25 stopni, słonecznie, nieco duszno), jednak należę do osób, które kochają słońce bardziej niż lody i wolą pobiec wolniej, ale bardziej napromieniowani radością.
Owszem, zdarza mi się tak rozpędzić, że konieczność obrania banana w biegu na chwilę mnie rozproszy (dziś właśnie mi się to zdarzyło i serdecznie przepraszam kolegę, któremu zasugerowałam, że mógł przygotować ten energiodajny owoc wcześniej), jednak wtedy jak najszybciej staram się przypomnieć sobie, dlaczego biegam. Między innymi dla wyciszenia właśnie!
Nie zabrakło na trasie prysznica, i choć był mały to lany z ogromną frajdą na każdym okrążeniu. Dobra idea, jedna z lepszych podczas biegu 🙂 Te inne dobre pomysły to m.in. bogaty punkt odżywiania i możliwość wymasowania zabieganego ciała. Podobało mi się! Patrząc na ten już przetarty przeze mnie szlak myślę, że chcę tu jeszcze wrócić.
Zapraszam Was do oglądania galerii zdjęć z Wrocławskiej Trzydziestki. Skoro pokonaliśmy 6 pętli, to przypuszczam, że fotografowi udało się ująć wszystkich 🙂
http://przetartyszlak.pl/web/WROCLAWSKA_30/
Do zobaczenia na kolejnym szlaku! A może tym samym, a o innej porze roku 🙂
Aga